poniedziałek, 13 lipca 2015

GDY WSPOMNIENIA ZAMIENIĄ SIĘ W PYŁ, POWOLI STRACĘ KONTAKT

Może tak po prostu jest, że choć ciągle próbujemy, to wciąż z trudem oddychamy.
Nic na siłę, nic specjalnie.

"Gapisz się na dno swojej szklanki
Mając nadzieję, że pewnego dnia spełnisz marzenie
Marzenia przychodzą powoli, a znikają szybko
I widzisz go, gdy zamykasz oczy
Może pewnego dnia zrozumiesz dlaczego
Wszystko, czego dotykasz, umiera."*

 ~*~
 Leżałam na mokrej i zimnej ziemi, ale jedyne co wprawiało moje ciało w odrętwienie i przykuwało do brunatnej gleby to para wpatrujących się we mnie natarczywie oczu. Jego lazurowe tęczówki zdawały się płynąć dla mnie głębokim i szybko pędzącym nurtem, który burzył wszystko, co stanęło na jego drodze. Moje serce zaczynało wracać do normalnego, zdrowego rytmu, choć pochylająca się nade mną postać znacznie uniemożliwiała te zadanie, czyniąc je niezmiernie trudnym.
W jednej chwili cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Raptownie wszystko wróciło do  nużącej normy pozbawiając mnie magicznej siły, która unosiła mnie lekko nad ziemią i czyniła świat bardziej znośnym. Czułam się tak, jakbym spadała w dół, szybko i niepostrzeżenie wirowała ku dołowi, który o dziwo nie nadszedł, gdy Jego spojrzenie znów spoczęło na mnie. Uczucie spadania wyparowało, a w zamian uniosłam się jeszcze wyżej.
Pogrążona w ekstazie oprzytomniałam dopiero gdy przekroczyłam próg szpitala. Na szczęście podtrzymująca mnie magia jeszcze w pełni nie uleciała. Czułam jakbym nagle przeobraziła się w motyla, który żyje w dobrym świecie, nie idealnym, ale dobrym. Nie jest samotny, bo żyje w gronie przyjaciół motyli i innych stworzeń podobnych do wróżek, które zawsze w lecie obsypują jego skrzydełka mieniącym się pyłkiem. Motyl jest zafascynowany, chce utrzymać to jak najdłużej.

"Ale potrzebujesz światła tylko wtedy, kiedy robi się ciemno
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg
Pojmujesz, że go kochasz, kiedy pozwolisz mu odejść"*
 
  ~*~

 Zapadła noc. W skromnym pokoju byłam sama. Jeszcze. Mała lampka, oświetlała tylko niewielki obszar pomieszczenia dając fałszywe poczucie bezpieczeństwa, którym miałam się raczyć aż do Ich nadejścia. Słyszałam każdy krok stawiany na korytarzu. Prawdopodobnie były to pielęgniarki, ale nie miałam pojęcia, czy wśród nich nie czai się ktoś jeszcze, ktoś inny.
Wreszcie po bardzo długim momencie, kroki ucichły. Może i nie byłam już w domu, ale to nie znaczy, że wszystko co towarzyszyło mi tam, na zawsze ucichnie. Pragnęłam, by mnie opuściły, albo chociaż zgubiły do mnie drogę. Chciałam się schować. Zatrzeć wszystkie ślady. Bezwonna móc odciąć się od wszystkiego pozostając ukryta w wiecznym cieniu.
Z czasem wszystko zaczęło cichnąć. Tak żywe miejsce wreszcie poddało się i choć uśpione to nadal czuwa. Wszystkie głosy, które były obecne za dnia teraz dały zastąpić się niepokojącej ciszy, która miała wprawiać w mylnie określony stan relaksu.
Niestety z czasem moje powieki zaczęły mi ciążyć, a ciało zapadło się w materac ustępując snu, który miał wkrótce nadejść i nieść takie same konsekwencje czyhającego na mnie koszmaru sennego.

[*]
I widzisz go, gdy zasypiasz
Ale nigdy nie dotykasz i nie możesz go zatrzymać
Ponieważ kochałaś go zbyt mocno i zanurkowałaś zbyt głęboko
[*]
 
Znów wirowałam, choć było to znacznie inne uczucie od tego w rzeczywistości, które miałam szansę doświadczyć. Dobrze wiedziałam co nastąpi dalej. Rozmazany dotychczas obraz znacznie się wyostrzył ukazując mi tą samą drogę, którą miałam przejść i tym razem. W około rosły wysokie drzewa, które szumiały z każdym podmuchem wiatru, który nadchodził. Było wczesne popołudnie, a słońce wznosiło się coraz wyżej ogrzewając wszystko wokoło.

Po krótkim czasie, jak w każdym moim śnie nastawał ten moment. Całym sercem pragnęłam znaleźć się w innym miejscu. Wiedziałam co się stanie i to przyprawiało mnie o mdłości. Pot pokrył moje ciało. Zmuszona niewidzialną siłą szłam dalej. Serce niebezpiecznie mi przyspieszyło, a obraz przed oczyma zwęził. Widziałam tylko mały domek ukryty pomiędzy drzewami, z którego dochodziło głośne gwizdanie do jednej z piosenek puszczanej akurat w radiu. Promienie słońca padały na wejście. Przyćmiona ciekawością skierowałam kroki ku otwartym, starym drzwiom, które zapraszały mnie do środka. Nieprzyjemna żółć napłynęła mi go gardła, gdy tylko zobaczyłam tego samego, niczym nie zmienionego, brodatego mężczyznę, który, gdy tylko się pojawiłam powitał mnie z uśmiechem. Jego oczy dziwnie błyszczały, co chwilę wybuchał śmiechem, a także rozmawiał sam ze sobą. Przypominał zachowaniem człowieka, który wygrał na loterii, co niezmiernie go ucieszyło. Z szerokim uśmiechem podszedł bardzo blisko mnie, położył mi rękę na ramię i szepczącym głosem zaprosił do środka, mówiąc, że przyszłam trochę za wcześnie, ale i tak dostanę niespodziankę. Na małym krzesełku siedziała ruda dziewczynka, miała dwa długie warkocze i uśmiechała się podekscytowana na wieść o niespodziance. Prawdopodobnie była w moim wieku. Nie wyglądała na więcej niż siedem lat. Melodia ucichła, a mężczyzna, który uprzednio mył samochód odwrócił się do nas. Miał inny głos niż przedtem, ten był znacznie zachrypnięty. Otworzył przed nami drzwi, które schodziły do piwnicy, gdzie znajdował się maleńki pokoik. Na mojej skórze pojawiły się dreszcze i wyraźne oznaki zaniepokojenia, na co ten zareagował śmiechem. Było tam ciasno i gorąco. Najwięcej miejsca zabierało stojące prawie na środku łóżko. Kazał nam usiąść i zaczekać, kiedy do pokoju wszedł bardzo dobrze znany mi mężczyzna. Jego oczy rozszerzyły się, gdy tylko na mnie spojrzał. Odszedł na bok z mężczyzną. Długo się o coś spierali, po czym ten sam, który mnie powitał zaprowadził do drzwi zamykając je za mną. Byłam przerażona. Niespodziewanie usłyszałam przeraźliwe krzyki dziecka, które dochodziły ze środka. Przypominało to tak ogromny ból, jakby rozdzierano ją ze skóry. Po mojej jeszcze dziecięcej wtedy twarzy spływały łzy. Wszystko wokół nie się rozpłynęło. Były tylko przerażające krzyki i płacz, a zaraz potem błagania. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie wiedziałam. Rozpadałam się na tysiąc kawałków, które na zawsze oznaczyły moją duszę, której nie potrafiłam z powrotem naprawić. Strach przedzierał się przeze mnie. Niszczył resztki zdrowego rozsądku i opanowania. Byłam samotna. Zbyt samotna. Jedyne co mogłam zrobić, to skulić się i zasłonić uszy, by nie słyszeć rozdzierającego serca krzyku.

Po jakimś czasie, po godzinie albo kilku, drzwi się otworzyły. Znajomy mi mężczyzna wyszedł nie spoglądając na mnie. Potem były już tylko wołania, moje wołania:

- Tatusiu, tatusiu! Tato, zaczekaj, proszę...


"Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem
Pojmujesz, że go kochasz, kiedy pozwolisz mu odejść
I pozwalasz mu odejść. "*
 
~*~



 



* Wszystkie zacytowane fragmenty pochodzą z piosenki Let her go, Passenger.
---------------------------------------------------------------------------------

Tym razem trochę inaczej, trochę więcej, ale i też mniej. Postanowiłam, że niektóre posty będą dłuższe, a niektóre krótsze, bo to jest tylko i wyłącznie Historia Alice, bo kiedy zgasną światła nikt nie będzie w stanie opowiadać kłamstw.
W ostatnim czasie, byłam też na tyle twórcza, że stworzyłam zakładkę NOT ABOUT ANGELS, gdzie znajduje się jako taki opis bloga i coś o jego autorce. Zamierzam ją jeszcze ulepszać, ale na razie jest tyle ile jest. Co do opisu autorki, to pojawi się niedługo taki bardziej pełny, ale na razie jest on w formie pytań, więc jeśli ktoś ma jakieś pytania, to można je zadać pod spodem w tej nowej zakładce.

sobota, 4 lipca 2015

„ALICE”


-Wzniecić ogień i pozwolić mu świecić, zawładnąć nocą. Oswoić i sprawić by nigdy nie opuszczał, by chronił i otaczał, rozgrzewał od środka.

Ludzie są jak pory roku. Zmieniają się niepostrzeżenie i próbują nas do nich usilnie dostosować.
***
Nastała już ciemność. Samochód zwolnił. Czułam każdy dźwięk. Ucichający silnik. Szum wiatru, który rozwiewał resztki zdrowego rozsądku, sprawiając by raz na zawsze opuściły mój umysł. Ciche chrząknięcie. I jedno wystarczające szepnięcie: „Alice”, bym wiedziała, że na więcej nie mogę sobie pozwolić. Mrok spowijał już wszystko. Dobrze wiedzieli jak bardzo tego nie znosiłam. Ciemność, która próbowała wedrzeć się do mojej głowy. Chciała wiedzieć co myślę. Chciała mnie pochłonąć. Porwać do nieznanych mi zakątków, rozrywać na małe kawałki i powtórnie składać moją duszę. Truć i na próżno leczyć. Dusiła mnie.
         
Powietrze stawało się gęstsze i cięższe. Jednak zdawało się gdzieś uchodzić. Ulatywało w przestrzeń. Gubiło się w próżni. Niczym w wielkim lesie lub jeziorze skrywającym nie odkryte sekrety, topiło się w nim. Z sekundy na sekundę słabło, a ja pozostawałam sama, jak nigdy dotąd. Przestrzeń stawała się niewyobrażalnie szybko zwężać. Byłam tylko ja i ona, przebiegła łowczyni. Przepadłam, niewidzialny tłum mnie pogrążył. Zostałam stracona. Nie mam czym oddychać. Duszę się, by bezsilnie upaść na dno. Moje małe topielisko. Woda niczym gorące, płomienne języki pozbawia mnie resztek tlenu, wypala od środka, niszczy moje wnętrzności. Otwieram przymknięte powieki. Coś mną szarpie. Wszystko wiruje mi przed oczami. Usta wykrzywiają mi się w lekkim uśmiechu, a z nich wydobywa się cichy syk. Czuje przechodzące dreszcze przez zdrętwiałe ciało, ktoś usilnie mną potrząsa. Jestem bezwładna. Gotowa do upadku, który nie nadchodzi. Czuję jak świadomość, tego gdzie jestem wraca do mnie. Ratuje mnie od tych zimnych ramion, które usilnie próbują mnie złapać, roztaczając z sobą zimno i mroczny dym. Odzyskuję czucie w nogach. Krew przepływa mi już spokojnie. Widzę mnóstwo zaniepokojonych spojrzeń posyłanych w moim kierunku. Jedna z osób bezpodstawnie pochyla się nade mną i świdruje mnie przez głębię swoich lazurowych tęczówek, które jednym swoim spojrzeniem mogłyby zatrzymać czas. Słyszę głos, ale jestem na tyle spokojna, bo wiem, że pochodzi on od ludzi, którzy są tu obecni duszą i ciałem.
 
-Nie spodziewałam się, że może być tak, jak pan mówił- przemówiła litościwym tonem siwowłosa, kierując wzrok w stronę mężczyzny o stoickim spokoju, który monotonnie wpatrywał się w zaistniałą chwile temu sytuację, podczas gdy jego tłuste włosy opadały nudno na czoło stwarzając idealny przykład osoby, jakim jest mój ojciec, którego każdy szanujący się człowiek unikałby tak, jak ja ciemności.
 
-Aha- i to tyle, na co było go stać.

 

czwartek, 2 lipca 2015

PAMIĘTAJ MNIE TERAZ, ZANIM WSZYSTKO SIĘ SKOŃCZY

Chwile. Nasze życie składa się z chwil. Każda zbliża do końca. Niech mijają. Wszystkie.
Życie składa się z chwil. Niech mijają.
Chwile. Wszystkie zaklęte w tej jednej.

-Łączy, odpowiada, truje, odkrywa i maskuje. Popatrz tylko, nadchodzi i odchodzi, zabierając ze sobą wszystko.
-Co to takiego?- zapytała.
-Woda- odparłam.- No i czas.- Jej twarz wykrzywiła się w szyderczym uśmiechu.
 
Nastał nieunikniony koniec, a zaraz potem początek, który miał istnieć jeszcze przez jakiś czas. Choć moim największym obecnym i bardziej skrytym marzeniem było powtórne pogrążenie się w końcu, momencie życia, który już nigdy nie wróci, bo zastąpiono go nową, lepszą chwilą, którą tak bardzo znielubiłam.
Wszystko zaczęło się wtedy od wielkiej zmiany, kiedy pewne rzeczy zastąpiono tymi mniejszymi, a jednocześnie większymi i bardziej znaczącymi dla mnie samej i dla mojego życia, które miało się zmienić, i którego ja nie miałam prawa ochronić. To ja wtedy miałam być chroniona, by po jakimś czasie można było zwolnić wartowników, a resztki wieży, gdzie znajdowała się moja komnata mogły zostać nieodwracalnie zburzone, ponieważ wrota do niej nie miały zadania mnie do niej powtórnie wpuścić.

------------------------------------------------------------------
Luzik, to tylko taki mały wstęp, który otworzy wam drzwi do znacznie większych zdarzeń, z przeszłości pewnej, jeszcze bezimiennej dla was osoby. Już niedługo wpisy przybiorą formę opowiadań, a nie tylko małych fragmentów, jednak są one ważne, bo opowiadanie nie będzie w narracji pierwszoosobowej tak jak teraz (tak obecnie sądzę i to się może jeszcze zmienić). Ciao!